przewodnik Grzegorz Poręba
VI Żorski Bieg Uliczny — Relacja Starego Pryka :>
No i zapisałem się na bieg. Cele ambitne — stanąć na podium VI Żorskiego Biegu Ulicznego w kategorii „Najszybsi żorzanie”. Im bliżej biegu tym głośniej w mojej głowie odzywał się głos, żeby zachęcić środowisko harcerskie do biegania. Okazało się, że Bieg po zdrowie jest konku rencją nie wymagającą wpisowego, dlatego postanowiłem podzielić się na forum moim pomysłem, aby dystans dwóch kilometrów pokonać w mundurach, w kolumnie dwójkowej i do tego z piosenką marszową na ustach. Kilka głosów mi przyklasnęło, no i zaczęło się zbieranie chętnych, bardziej przez drużynowych niż osobiście, ale najważniejsze, że odzew był!
W dniu zawodów do samego końca nie wiedzieliśmy ilu nas pobiegnie, no i ostatecznie zebrała się ósemka harcerzy i harcerek. W założeniach przedbiegowych kilka razy powtarzałem, że biegniemy dla zabawy, że nie będziemy się ścigać, dlatego jeśli ktoś chce się liczyć w generalnej klasyfikacji, to nie może biec z nami — okazało się, że wszyscy biegniemy razem. No i fajnie, powtarzałem, że: „Najważniejsza jest drużyna”.
Na starcie ustawiliśmy się gdzieś w środku stawki. Odróżnialiśmy się od większości biegaczy, nie ubrani w strój sportowy tylko w mundur harcerski, a w dodatku w ciężkich butach. Starter daje znak do rozpoczęcia biegu wystrzałem z pistoletu: no i ruszyliśmy, ustawieni w szyk marszowy — truchcikiem. Pierwszy kilometr poszedł gładko, dobiegliśmy do rynku, cały czas trzymając szyk, co utrudniało nam wyprzedzanie innych zawodników. Okazało się, że wyprzedzaliśmy, co nas ogromnie cieszyło. Wiedziałem, że tempo jest dla niektórych w naszej kolumnie zbyt wolne, ale trzeba było myśleć o wszystkich — Najważniejsza jest w końcu drużyna, dlatego co rusz to musiałem pilnować tempa, żeby się nie zwiększało. W pewnym momencie musieliśmy zmienić prowadzących, bo Zuza i Marek byli zbyt silnymi biegaczami, żeby prowadzić całą kolumnę, na czoło kolumny wysłałem Świszczaka i Adama. Świszczak miał chyba najcięższe buty, dlatego ciężko mu się przebierało nogami. Na trasie spotykaliśmy na skrzyżowaniach harcerzy zabezpieczających trasę i myślałem, sobie, czemu oni z nami nie biegną. No nic może za rok, a tymczasem wspierali nas dopingiem. Kiedy wbiegliśmy na al. Wojska Polskiego naszą grupę dopadł pierwszy kryzys, okazało się, że tempo jakie sobie narzuciliśmy jest zbyt mocne, żeby utrzymać je przez cały dystans, a trzeba powiedzieć, że od startu, aż do tego momentu cały czas przyspieszaliśmy rozgrzewani dopingiem kibiców. Na trasie mieliśmy jeszcze jeden kryzys, ale przygotowywałem grupę, do finiszu, mówiłem, że ostatnia prosta do mety musi być biegiem, ba nawet piosenka marszowa musi brzmieć! No i jak mówiłem tak się stało wbiegając na ulicą Folwarecką rozpoczęliśmy nasz finisz — niesieni dopingiem i śpiewając „Ziemia moim ciałem…, ogień siłą mą!” przebiegliśmy linię mety — RAZEM, bo NAJWAŻNIEJSZA JEST DRUŻYNA.
Bieg odbył się w fantastycznej atmosferze i nie zapomnę słów jednego taty biegnącego wraz z córką sięgającą najmniejszym biegnącym harcerzom do łokcia, kiedy ich mijaliśmy na trasie mówił zagrzewając dziewczynkę do dalszego biegu: „Nie przejmuj się to są zawodowcy”. I tak oto skończył się nasz BIEG PO ZDROWIE. Na sam koniec przybiliśmy sobie wszyscy piątkę, odebraliśmy dyplomy, a ja poszedłem się przebrać i rozgrzewać do Biegu głównego na dystansie 10 kilometrów. Mam nadzieję, że w przyszłym roku uda się zebrać większą ekipę harcerzy, że stworzymy być może kolumnę czwórkową i znajdzie się ktoś, kto przez całą trasę zaintonuje piosenki marszowe.
Grzes P.